Chodzę dziś od rana po domu i rozmyślam. Rozmyślaniem czasami można sobie nabić guza, ale mimo to nie pójdę po rozum do głowy i nie zaprzestanę. Kilka dni temu zadzwoniła do mnie przyjaciółka i zapytała kim czuję się bardziej, matką czy żoną?
No i ja nie wiem. Naprawdę. A zresztą czy muszę wiedzieć? Bo myślę sobie tak. Tworzymy z Grzegorzem mocny związek i nie obawiam się o tym powiedzieć głośno bo wiem, że nie zapeszę. Odkąd ustaliliśmy które w czym dominuje jesteśmy partnerami i jest git. Ale czy istnieje jakaś miara pomiaru rodzicielstwa i partnerstwa w związku? No bo niby jak to ustalić? Czasem spędzanym razem, randkami i bliskością?
Niedawno byliśmy „prawie na randce”. Prawie, bo zanim weszliśmy do kina zadzwoniła mama, że Mały drze się w niebogłosy i ostatecznie byliśmy tylko na szybkiej kolacji, która to była bez sensu bo i tak ciągle zastanawialiśmy się co się tam dzieje za dym. Czy taka niby-randka to już coś czy niby nic? A jak czasami mówimy do siebie wieczorem: „G: nie chce mi się gadać – Ja:to dobrze bo mi też nie” to zwiastun rychłego zakończenia naszego małżeństwa czy tylko fizyczne „urąbanie”.
I czy fakt, że zazwyczaj tylko zasypiam ze starym chłopakiem, a budzę się już z młodym chłopakiem to już małżeńska patologia?
Nie, to nie jest normalny dom. Sytuacja sprzed chwili:
Ja: Kochanie, czujesz się bardziej mężem czy ojcem?
Maż: Czegoż tyś się znowu naczytała?
Ja: No powiedz, kochasz mnie jak kiedyś?
Maż: Przecież odśnieżyłem ci rano auto.
Wjeżdża wózkiem Kasia: Idzie Jezus i Maryja i piesek Bąbelek.
Ja: No pogadaj ze mną, kim ja jestem, bardziej żoną czy matką?
Mąż: Bądź sobie kim chcesz, ważne żeby był sex.
I tyle w temacie.